Poznajcie Asię, Konrada i ich wesołą gromadę – psy, szopy, kozy i konie. Od dziewięciu lat mieszkają wspólnie w niewielkiej chacie w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie żyją spokojnie, rozwijając swoją pasję do serowarstwa i zajmując się zwierzętami w potrzebie. Przez ich progi przewinęło się wielu czworonożnych gości, dla których zawsze znajduje się miejsce w wielkich sercach Asi i Konrada.
Gdy wiosenne deszcze na chwilę odpuściły, wybrałam się do Asi i Konrada, których na Facebooku można znaleźć pod nazwą „Chata u JoKo”. Swój dom mają w malutkiej wsi Pisary w Kotlinie Kłodzkiej. Gdy we wtorkowe południe zajechałam na ich podwórko, gospodarzy jeszcze nie było. Mogłam więc rozejrzeć się po okolicy. Pierwsze co zobaczyłam to malownicze wzgórze rozpościerające się nad niewielkim domem, a na niej małe stado koni. W głębi ogrodu stała tajemnicza woliera, do której podeszłam ostrożnie, nie wiedząc kogo mogę się spodziewać w środku. Okazało się, że jest to dom lisa Silvera, który łypał na mnie wzrokiem z najwyższej półki swojego wybiegu.
Chwilę później, nasi bohaterowie zajechali pod dom i mogliśmy się poznać z nimi oraz z ich czworonożnymi przyjaciółmi. Były wśród nich dwa niezwykle słodkie pudle – Haszi i Koka, spokojny amstaff – Chief i przyjacielski grzywacz chiński – Zuzia. Zaznajamiając się z tą wesołą gromadą, wiedziałam że ten dzień będzie wypełniony ciekawymi rozmowami, aktywnym odpoczynkiem i dużą ilością głaskania. Od razu wybraliśmy się na spacer po ich terenie, który składa się z pastwisk i niedużego zagajnika ze źródełkiem. Po przeskoczeniu niewielkiej rzeczki, moim oczom ukazał się widok, którego nie do końca się spodziewałam – lama pasąca się z kozami. Okazało się, że ma na imię Lamus, a kozy to Re i Beka. Po krótkim szkoleniu z łapania lamy, udało nam się wziąć ją na smycz, a kozy, będąc jej wiernymi towarzyszami, poszły razem z nami. Nie mogłam się doczekać, by poznać historię Asi i Konrada oraz tego miejsca i zwierząt, więc już podczas spaceru podpytywałam o to, jak zaczęła się ich niezwykła przygoda.
Cała historia zaczęła się już w młodości Asi. Zawsze marzyła, by zostać weterynarzem. Z powodów osobistych, nigdy jednak nie wyjechała z rodzinnego Szczecina, by studiować weterynarię. Jest jednak idealnym przykładem na to, że gdy się czegoś naprawdę chce, zawsze znajdzie się sposób, by do tego dotrzeć. Choć nie została weterynarzem, to zaraz po ślubie, wraz z Konradem kupili pierwszego konia. Przyznaje, że to była decyzja podyktowana wyłącznie sercem. Nie mieli jeszcze swojego domu, stajni, mieszkali w Szczecinie, ale Asia nie mogła żyć bez kontaktu ze zwierzętami. To właśnie ona zaraziła Konrada tą bezgraniczną miłością i dzięki temu dzisiaj razem się realizują w pomocy różnym zwierzakom.
Poprosiłam, żeby opowiedzieli mi o swojej wesołej gromadzie i zwierzętach, które uratowali i odchowali. Wzięli głęboki wdech – ich było przecież tyle! Jeszcze mieszkając w Szczecinie, często z wakacji wracali z nowymi towarzyszami. Były świnki wietnamskie, owce, koza, fretki. Nie wszystkie zatrzymali u siebie, częścią zajęli się inni dobrzy ludzie, którzy mieli o wiele lepsze warunki. Gdy plotka o ich wielkim sercu do zwierząt rozeszła się, zdarzało się, że ludzie przyjeżdżali do nich z poszkodowanymi lub chorymi jenotami i lisami. Tak odchowali lisiczkę Lulkę i lisa Zulusa, które wróciły na wolność. Niesamowite jest jednak to, że choć w pełni przystosowały się do swojego naturalnego środowiska, to nie zapomniały o domu, który zapewnił im opiekę. Zulus nadal co jakiś czas wyłania się z lasu żądając kolacji albo chwili zabawy z psami. Dla mnie to najpiękniejszy dowód na to, że każde zwierzę pod dachem Asi i Konrada czuje się kochane.
To jednak nie wszyscy! Parę lat temu, Asia i Konrad nawiązali współpracę z fundacją, która zajmuje się szukaniem opiekunów dla szopów praczy. W Polsce są one do odstrzału, a nasi bohaterowie zgodnie stwierdzili, że mają warunki i mogą dać szopom dom. Tak trafiły do nich Boni, Bonti i Clyde, które miałam również okazję poznać. Są niezwykle ciekawskie, lekko płochliwe i bardzo delikatne. Zakochałam się w nich od razu! Jednak oprócz niewątpliwego uroku osobistego, Asia i Konrad przyznają, że życie w ich domu jest jak życie w szopiej norze. Trójka urwisów zaanektowała sobie szafę w sypialni, łaskawie pozwalając małżeństwu spać w łóżku. Mówią to jednak wszystko ze śmiechem. Gdyby mogli jeszcze raz zadecydować o wzięciu szopiej gromady, nie zastanawialiby się ani chwili!
„Czasami są chwile załamania gdy jest bałagan i sajgon w domu. Ale jest nam wesoło to są wspaniali kompanii, są wierne, kochane, bardzo ładnie się odwdzięczają.”
Zapytałam o to, jak rodzina i znajomi reagują na ich nietypowy styl życia. Przyznają, że choć większość osób im bardzo kibicuje, to zdarzyło im się słyszeć, że są szaleni. Podczas powodzi w 1997 zostało zalane wrocławskie zoo i w telewizji i radiu pojawiały się apele, by osoby, które mają taką możliwość, adoptowały zwierzęta. Asia i Konrad spędzali wtedy wakacje w Kotlinie, a cała ich rodzina słysząc o sytuacji w zoo, modliła się, by przekaz do nich nie dotarł. I faktycznie, brak zasięgu sprawił, że nie usłyszeli o wrocławskich zwierzętach w potrzebie. Cała rodzina odetchnęła z ulgą, a oni przyznają, że gdyby tylko się w czas o tym dowiedzieli, na pewno wróciliby do Szczecina z nowym przyjacielem.
Dom, w których siedzieliśmy rozmawiając, przewija się przez wszystkie historie. Jednocześnie dużo w opowieściach jest Szczecina. Nie mogłam więc nie zapytać jaka jest historia domku w Pisarach. Okazało się, że Asia z Konradem kupili ten teren wraz z chatą już w latach dziewięćdziesiątych. Podczas podróży poślubnej trafili na ten niszczejący kawałek ziemi i pomyśleli, że mogliby przywrócić mu dawną świetność. I tak latami przyjeżdżali na wakacje do Pisar, reperując dom centymetr po centymetrze. Była to niełatwa praca. Nie było prądu, toalety ani bieżącej wody, więc codziennie kąpali się w rzece. Tak było do momentu, aż 9 lat temu przyjechali tu na pełne 2 miesiące wakacji, zabierając ze Szczecina swoje konie. Po tym czasie, gdy przyszedł moment pożegnań… po prostu nie wrócili. Poprosili córkę, by przywiozła im ich osobiste rzeczy i zostali na stałe.
„Odkąd jesteśmy tutaj, nie mamy w ogóle potrzeby wyjazdu.”
Podziwiam ich, ich wytrwałość i niezachwianą wiarę w marzenia. Asia zawsze chciała mieszkać na wsi, ale tak naprawdę przeprowadziła się dopiero 9 lat temu, bo wtedy oboje naturalnie do tego dojrzeli. Zgodnie stwierdzili, że jeżeli ma się marzenia, to należy do nich dążyć, nawet jeżeli w tej chwili wydaje się, że są nieosiągalne. Nie trzeba mieć wszystkiego na start. Można powoli i małymi kroczkami przybliżać się do celu. Asia i Konrad wiedzą o tym najlepiej! Marzenia o domu pełnym zwierząt i spokojnym życiu na wsi spełniły się po paru dekadach w Szczecinie, długich latach na morzu, które Konrad spędził jako marynarz i odchowaniu dzieci. Ale po drodze mieli to, co trzeba – niezachwianą wiarę w to, że Kotlina Kłodzka będzie ich domem i siebie nawzajem. Bo jak przyznają, szczęście, to oni. To, że spędzają ze sobą dużo czasu, nieustannie cieszą się swoim towarzystwem, mają wspólnie setki dobrych wspomnień. Gdy się ma takiego kompana, każda droga wydaje się przyjemna. I nieważne czy dojście do celu zajmie pięć czy dwadzieścia lat. Póki mają siebie, są na nią gotowi.
„Szczęście to najważniejsze, że jesteśmy razem. Poprztykamy się nieraz, ale się kochamy.”
Asia i Konrad mówią, że mają masę pomysłów, ale doba z reguły jest zbyt krótka. Zajmowanie się wszystkimi zwierzętami pochłania sporo czasu, a do tego Asia zaangażowała się w wytwarzanie własnych serów. Zaczęło się od spotkania z koleżankami, na którym jedna z nich zrobiła im mały kurs. Później produkowali sery na jarmarki, by zintegrować się z wiejską społecznością, a dziś przerodziło się to w pasję. Z błyskiem w oku mówiła nam o różnych rodzajach, które powstają w jej niewielkiej kuchni. Pomimo wielkiego zapału i chęci do wytwarzania większych ilości, początkowo mieli problem ze zdobyciem dobrego mleka. Po pewnym czasie udało im się znaleźć nieopodal czeskie gospodarstwo posiadające krowy Jersejki, których mleko jest bardziej kremowe i tłuste niż to, które znamy.
Po jakimś czasie stwierdzili, że dobrze byłoby mieć własną krowę. Niestety, gdy zdecydowali się na przyjęcie do swojego domu niewielkiej krówki z jednym rogiem, Czechy zamknęły granicę w związku z pandemią. Dziś czekają na ponowne otwarcie, by przetransponować ją do Pisar. W międzyczasie z ogromnym zapałem uczą się nowych technik i jeżdżą na kursy, by zdobywać wiedzę w zakresie serowarstwa. W przeciągu kolejnych lat chcieliby postawić obok domu niewielką serowarnię. Przyznają jednak, że nie ma presji. Dotrą do tego momentu jak zawsze, małymi kroczkami.
To był zdecydowanie magiczny dzień pełen wrażeń, wypełniony ogromną ilością serdeczności i ciepła! Z rozrzewnieniem wspominam cudowne chwile spędzone wspólnie z Asią i Konradem w tym bajecznym miejscu. Nie dziwi mnie, że któregoś dnia zdecydowali się zostać tu na zawsze, bo to naprawdę magiczne miejsce. Na pożegnanie zasiedliśmy wspólnie na tarasie degustując ich fantastyczne sery. Możecie mi uwierzyć na słowo – były naprawdę wspaniałe! Może wam też uda się ich spróbować? Jeżeli chcecie poznać Asię, Konrada i ich wesołą gromadę, odwiedźcie ich na Facebooku na Agroturystyka „Chata u JoKo”. Polecam z całego serca!
Podziel się
12 sierpnia,2020
W pewien upalny sierpniowy weekend wybrałam się do Kamieńczyka – wsi w Kotlinie Kłodzkiej, tuż przy granicy z Czechami. Umówiłam się tam z Olą Niewiadowską i Marcinem Pakułą, którzy obiecali mi słodki relaks na świeżym powietrzu z pięknym widokiem na Masyw Śnieżnika. Nie mogłam się doczekać tej spokojnej niedzieli, ale również ani przez chwilę nie zapomniałam, dlaczego się do nich odezwałam – by dowiedzieć się więcej o Chacie z Natury, Pracowni Stolarskiej - W Deche i ich wyjątkowym podejściu do życia.
17 września,2020
Jaki był dla mnie początek września? Zielony, słoneczny i bardzo inspirujący, a wszystko dzięki spotkaniu z Martą Pelińską, na które umówiłyśmy się w pięknej winnicy w Górzykowie pod Zieloną Górą. Tam udało nam się porozmawiać o ruchu, sporcie, weganizmie i patrzeniu na życie przez różowe okulary.