Wraz z początkiem lata zagościłam w Jodłowie u Ani i Agaty Trawińskich. To była moja kolejna wyprawa do Kotliny Kłodzkiej i choć nie sądziłam, że mogę pojechać jeszcze dalej niż ostatnio, to jednak ta malutka wieś skryła się na mapie tuż przy czeskiej granicy. Tam w przedwojennym domku z niesamowitym widokiem na góry, przywitały mnie dziewczyny wraz z czworonożnymi pupilami.
Do tej pory rozmawiałyśmy tylko przez telefon, więc musiałyśmy się trochę poznać. Zasiadłyśmy więc do kawy na przestronnej werandzie, ciesząc się świeżymi truskawkami z bitą śmietaną. Gawędząc o wszystkim i o niczym, powoli poznawałam dziewczyny i niezwykłą historię tego, jak zostały piernikarkami, stworzyły pracownie w Jodłowie i odnalazły równowagę pomiędzy biznesem a pasją.
Gdy usiadłyśmy do wywiadu, chciałam poznać całą drogę, jaką przebyły, by dzisiaj móc opowiadać o Pierniku Wrocławskim. Zapytałam je od kiedy prowadzą wspólnie biznes. Agata z kamienną twarzą odpowiedziała „30 lat już będzie.” Na moją zaskoczoną minę, dodała „Najpierw biznes ucieczki z domu na koniach, potem jazdy na podwójnym rowerze, a potem palenie fajek w krzakach.” Ze śmiechem przyznałam, że faktycznie, jest to imponujący staż! Zaraz po tym, już na serio, przyznały, że na początku swojego dorosłego życia, każda z nich robiła coś swojego. Dopiero po paru latach zamarzyły o czymś wspólnym. I tak zaczęła się wielka burza mózgów, co mogłyby robić wspólnie. Ponieważ bliska była im ekologia, chciały sprzedawać bio produkty. Niestety pierwsza próba się nie udała. Nie dopasowały produktu do zainteresowań klientów spacerujących po Bożonarodzeniowym Jarmarku we Wrocławiu.
Nie poddały się jednak! Agata zainspirowana podróżą do Japonii i pamiątkami z ryżu, które można było tam kupić, wpadła na pomysł tworzenia odcisków wrocławskiej architektury w masie piernikowej. Jest ona dostatecznie plastyczna, by każdy mały detal Ratusza czy Hali Stulecia dało się odwzorować. Piernikowe płaskorzeźby znalazły uznanie wśród konsumentów, szczególnie turystów. Na święta jednak ludzie marzyli o powrocie do tradycji wieszania pierników na choince. Tak, żeby dzieci mogły podjadać, gdy nikt nie patrzy. Kolejnego roku miały więc w ofercie lukrowane, tradycyjne pierniki, które były idealne na prezent, ozdobę i do zjedzenia.
Gdy rozmawiamy o piernikach, dookoła mnie unosi się ten charakterystyczny zapach, a wokół nas stoją słoje pełne ciastek. W domu w Jodłowie można się poczuć jak w prawdziwej Chatce z Piernika, bowiem na każdym kroku są pudełka z piernikami i absolutnie każdy, również dziewczyny, nieprzerwanie je podjadają.
Siostry przyznają, że piernik jest sumą tego, co zawsze ceniły w życiu i produktach, po które sięgały. Jest tradycyjny, wytwarzany z naturalnych składników, a do tego niezwykle plastyczny, co zachęca do kreatywności i artyzmu. Są również zafascynowane historią piernika, która bardziej zgłębiona, odkrywa przed nami bogactwo opowieści. Bo choć każdemu ten tradycyjny wypiek kojarzy się z Toruniem, to pierwsze wspomnienie o ciastku na miodzie i z przyprawami, pochodzi ze Świdnicy, a więc z Dolnego Śląska. W samym Wrocławiu było sześć cechów, które wytwarzały pierniki, które jednak zostały przysłonięte popularnością Torunia. Po odkryciu tych historii, stworzenie Piernika Wrocławskiego miało jeszcze więcej sensu! „Chcemy pokazać, że piernik to nie tylko Toruń. Na Dolnym Śląsku są również bogate tradycje i może kiedyś za naszą sprawą, również Wrocław będzie z nimi kojarzony”
Na co dzień w pracowni, która znajduje się na tyłach domu, zwracają ogromną uwagę na produkty, z których wytwarzają pierniki. Mąkę przywożą z lokalnego młyna, przyprawy są specjalnie dla nich mielone w Austrii, miód pochodzi z pasieki nieopodal, a jajek nie kupują innych niż „zerówki”. Przyznają, że to jest powód, dla którego ich produkty nie są najtańsze. Stanowczo twierdzą, że ten aspekt biznesu jest nienegocjowalny. Dostawały w swojej karierze rady, by chociaż zamienić jajka na te tańsze, klatkowe. Otworzyłoby to im drzwi do bardziej komercyjnych współprac. Jednak jako wegetarianki i osoby ceniące sobie proaktywne, ekologiczne akcje, za każdym razem mówiły zdecydowane „nie”.
„Chcemy pokazać, że piernik to nie tylko Toruń. Na Dolnym Śląsku są również bogate tradycje i może kiedyś za naszą sprawą, również Wrocław będzie z nimi kojarzony.”
W którymś momencie zapytałam, czy nie ma między nimi spięć, jeżeli chodzi o wizję kierunku, w którym Piernik Wrocławski dąży. Obie mają bowiem silne charaktery oraz nie każdemu przychodzi łatwo praca z członkami rodziny. Przyznały, że na szczęście mają podobne zapatrywania na życie i podobne poczucie estetyki, jeżeli chodzi o wygląd wypieków. Od początku też chciały, by ich pierniki były małymi dziełami sztuki, dlatego do projektu zaangażowały studentki ASP, którym dawały pełną wolność, jeżeli chodzi o wzory. Dzięki temu każda sztuka była inna, niepowtarzalna. Czasami nawet Agata nie była gotowa sprzedawać niektórych ciastek, tylko konserwowała je i oprawiała w ramkę.
Gdy Piernik Wrocławski już funkcjonował w najlepsze, pozostał jeden aspekt, który nie dawał im spokoju – lukier. A konkretnie fakt, że barwnik nadający mu kolor, był syntetyczny. Studentki bardzo go lubiły, bo mogły dowolnie regulować jego gęstość i nieskrępowanie mieszać kolory. Ania i Agata jednak porwały się na ambitne zadanie znalezienia naturalnych barwników, które będą zdrowe, a jednocześnie oddadzą to, co one i studentki chcą przedstawić na wypiekach. Droga był długa i bardzo wyboista. W końcu jednak opracowały naturalną receptury na wiele kolorów, a ich pierniki są wyłącznie zdobione lukrem barwionym sokami z owoców i warzyw.
„Jeśli mamy wytwarzać produkt, to taki, który same kupimy i damy naszym dzieciom.”
Dziewczyny z dumą przyznają, że coraz częściej ludzie pierwsze co robią po wzięciu opakowania do ręki, to obracają je, by przeczytać skład. Wtedy mają ochotę im powiedzieć „No i co? Fajny, nie?” Nieskromnie przyznają, że nie ma się do czego przyczepić. Obecnie pracują również nad recepturą piernika bezglutenowego, by osoby, które nie mogą jeść mąki pszennej, też mogły cieszyć się tradycyjnym smakiem.
Zapytałam więc, czy pandemia sprawiła, że cofnęły są jako biznes, czy może znalazły w sobie nowe pokłady energii, by trzymać Piernik Wrocławski przy życiu. Przyznały, że na pewno nie był to czas rozwoju. Musiały zamknąć pracownię we Wrocławiu, zwolnić studentki, zaszyć się w Jodłowie. To jednak zmotywowało je, by otworzyć sklep internetowy i w ten sposób znajdować rynek zbytu. Czekają jednak z niecierpliwością na koniec pandemii, bo choć przetrwały i prywatnie i biznesowo, to marzą o powrocie do kontaktu z ludźmi. Czerpały dużo energii z codziennej interakcji oraz bożonarodzeniowych jarmarków, które tryskały dobrą energią.
Na koniec pytam co dalej. Gdzie widzą siebie, swój biznes w kolejnym roku. Przyznają, że jeżeli czegoś nauczył ich poprzedni rok, to tego, że niczego nie można być pewnym. Nie robią więc planów, ale snują marzenia. Ania dodaje:
„Tak jest z marzeniami. Jeżeli pozwalamy sobie na marzenia, nawet te najbardziej abstrakcyjne, to one zamieniają się w cel i w końcu do nich dochodzimy, dziwnymi drogami.”
To był bardzo intensywny dzień. Oprócz rozmowy z dziewczynami, doświadczyłam uroków okolicy. I choć parę razy złapał nas deszcz, to widoki na górskie stoki i zabawa na belach siana sprawiły, że humor dopisywał każdej z nas. Wiem już też skąd będę brała co roku pierniki, które uwielbia cała moja rodzina. Wy też sprawdźcie, co Ania i Agata mają w swojej ofercie!
Piernik Wrocławski
Podziel się
28 maja,2021
Poznajcie Asię, Konrada i ich wesołą gromadę – psy, szopy, kozy i konie. Od dziewięciu lat mieszkają wspólnie w niewielkiej chacie w Kotlinie Kłodzkiej, gdzie żyją spokojnie, rozwijając swoją pasję do serowarstwa i zajmując się zwierzętami w potrzebie. Przez ich progi przewinęło się wielu czworonożnych gości, dla których zawsze znajduje się miejsce w wielkich sercach Asi i Konrada.
18 grudnia,2020
W pewien chłodny, grudniowy poranek wybrałam się na spotkanie z Pawłem. Dzwoniąc do niego parę dni wcześniej, zaproponował, żebyśmy zaczęli kręcić o 5 rano. Udało mi się na szczęście wynegocjować godzinę siódmą, która choć dla mnie nadal bardzo wczesna, pozwoliła nam prowadzić wywiad już po wschodzie słońce. Świadomość tego, jak przeciętny dzień Pawła różni się od mojego jeszcze bardziej sprawiła, że byłam ciekawa, czego się dowiem o jego zawodzie i osobistych przemyśleniach.